Młoda (25 l.) zawodniczka szybko oswoiła się z dużymi prędkościami, dołączając do kartingowej kadry narodowej. Przełomowym momentem w karierze okazał się niewątpliwie rok 2011, gdy zdobyła tytuł Mistrza Polski w klasie KF2. Następnym etapem była rywalizacja w brytyjskich mistrzostwach Formuły 4. Warto zaznaczyć, że była jedyną kobietą w stawce. Obecnie zawodniczka ściga się w prestiżowym SRO GT4 European Series. Od kilku lat Gosia jest również widoczna w świecie zegarków jako ambasadorka szwajcarskiej marki Epos.
Bartosz Marciniak: Kobiety mają różne pomysły na życie oraz karierę zawodową. Sporty motorowe są głównie oblegane przez mężczyzn. To ciężki i niebezpieczny kawałek chleba. Co zatem spowodowało, że obrałaś właśnie taką drogę?
Gosia Rdest: Tak, to prawda, motorsport to męski świat, dyscyplina nadal zdominowana przez mężczyzn. Skąd w takim razie wzięłam się tam ja, taka mała Gosia? U mnie była to po prostu miłość od pierwszego okrążenia. Pewnego razu wybrałam się z tatą na gokarty. Założyliśmy się, kto będzie szybszy. Powiedział, że jeśli wygram, kupi mi karta. I tak się to właśnie u mnie zaczęło. Myślę, że jak już raz ktoś poczuje tę prawdziwą pasję do ścigania, to nie ma z tej drogi odwrotu.
BM: Jak się mogę tylko domyślać, początki pewnie do najłatwiejszych nie należały. Czy mogłabyś powiedzieć pokrótce, jak to u Ciebie wyglądało?
GR: Oczywiście, początki były trudne. Nikt z mojej rodziny nigdy się nie ścigał, więc nie miałam nikogo, kto mógłby mnie nakierować czy poprowadzić. Wiele rzeczy, które dla dzieci z rodzin związanych z motorsportem są oczywiste, dla mnie takie nie były. Na początku bardzo dużo szperałam w internecie. Dowiedziałam się, że istnieje karting profesjonalny, i są różne zespoły, które pracują z młodymi zawodnikami. Nie ukrywam, że na początku kariery spotykałam się także ze zniechęcającymi komentarzami związanymi z moją płcią. I nie mam tutaj na myśli, tylko innych zawodników, ale przede wszystkim ich ojców. Twierdzili, że na pewno zrezygnuję z kartingu, starali się mnie odwieść od moich planów. Ja jednak nigdy nawet na chwilę nie zwątpiłam i zawsze w duchu myślałam „ja wam pokażę”. W 2011 roku zostałam Mistrzem Polski w kartingu, gdzie byłam jedyną dziewczyną w stawce. Utarłam nosa wszystkim niedowiarkom, a tatusiowie przestali komentować.
BM: Ich miny pewnie były bezcenne. Teraz nasunęło mi się jedno ważne pytanie, więc zadam je za pamięci. Co na to wszystko Twoi rodzice? Jak zareagowali na wiadomość, że chcesz ścigać się zawodowo na torze ?
GR: Tak jak wspominałam wcześniej, moi rodzice nie byli związani z motorsportem w żaden sposób. Podobnie jak pozostali członkowie mojej rodziny. Tata jest biznesmenem, a mama florystką. Zawsze jednak otrzymywałam od nich ogromne wsparcie w realizacji moich marzeń. Tata odnalazł się dość szybko w tym świecie. Zaczął jeździć ze mną na zawody, angażować się w to, co robię. Myślę, że dzięki mnie przeżywa z motorsportem bardzo ciekawą przygodę, której zapewne się wcześniej nie spodziewał. Są to też dla niego ogromne, nieraz negatywne emocje. Mama również jest dla mnie dużym oparciem, ale na wyścigi raczej nie jeździ. Za bardzo się stresuje.
BM: Chyba każda mama stresowałaby się w takiej sytuacji. No dobrze, jakie trzeba spełniać kryteria, aby zostać zawodowym kierowcą wyścigowym?
GR: Przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę, że to ciężka praca i być na nią gotowym. Determinacja jest kluczem, bez którego nie byłabym, tu gdzie jestem. Trzeba ogromnego zaparcia, żeby pomimo wielu przeciwności nie zniechęcić się i ciągle dawać z siebie wszystko. Bardzo ważne jest też przygotowanie fizyczne. Wbrew pozorom wyścigi wymagają bardzo dobrej kondycji. Myślę jednak, że najważniejsze jest „czuć” to, co się robi. Ja po prostu czuję, że kiedy się ścigam, moje życie jest w kulminacyjnym momencie, jest tym, czym powinno być i że nic innego nie chcę robić. Stąd bierze się moja determinacja i siła w dążeniu do celu.
BM: Czy istniała jakaś rzecz, która przerażała Cię najbardziej na samym początku kariery?
GR: Nie, nie było takiej rzeczy. Od początku wiedziałam, że to jest to, czym chcę się zajmować. Owszem były duże wyzwania, trudne momenty, ale nie boję się stawiać im czoła. Nie miałam też nigdy momentu zwątpienia.
BM: Jestem pod wrażeniem Twojej postawy. Powiedz mi, jak sobie radzisz ze stresem przed wyścigiem?
GR: Razem z moim inżynierem, Domasem Zinkeviciusem, opracowałam taki swój „rytuał”, który powtarzam przed każdym wyścigiem. Składa się on z kilku drobnych czynności, sprawdzenia paru rzeczy, w określonej stałej kolejności. To daje mi poczucie stabilności i dobrego przygotowania. Eliminuje uczucie chaosu, który jest niemile widzianym gościem przed zawodami.
BM: Jesteś jedną z nielicznych kobiet biorących udział w profesjonalnych wyścigach, gdzie uzyskuje się imponujące prędkości, jak się z tym czujesz?
GR: Całkiem dobrze! Na pewno przez to, że jestem w mniejszości, uwaga kibiców, kamer czy komentatorów częściej jest skierowana na mnie. Nic w tym dziwnego, bo jednak kobiety w motorsporcie to nadal dość rzadkie zjawisko, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Ostatnio coraz więcej kobiet się ściga. W zeszłym roku w pucharze Audi Sport TT Cup, byłam jedyną dziewczyną. W tym roku było nas już trzy. Początkowo podchodziłyśmy do siebie ze sporą rezerwą. Muszę przyznać szczerze, że wtedy sytuacja w szatni była dosyć napięta. Nie wiedziałyśmy jak się wobec siebie zachować. Do tej pory zawsze byłyśmy same w damskiej szatni, a tu nagle trzeba rozmawiać. Jednak z każdą kolejną rundą relacje między nami były coraz lepsze, faktycznie koleżeńskie. Utrzymuję z nimi kontakt. Fajne współzawodniczki mi się trafiły, naprawdę sympatyczne dziewczyny.
BM: Ok, wiemy, już jak wyglądały Twoje początki oraz pierwsze sukcesy. Teraz wypadałoby się zapytać o trudne chwile, bo na pewno takie były. Zatem Twój najtrudniejszy moment w karierze to…?
GR: Złamanie nogi podczas kwalifikacji na torze w Zandvoort (Circuit Park Zandvoort, tor wyścigowy położony w zachodniej części Holandii – przypis red.). Brakowało mi niewiele do pierwszego miejsca. Widziałam na tablicy, że jestem czwarta. Mimo że możliwości opon zaczęły znacznie spadać, to cały czas chciałam przyspieszać. Opona troszeczkę puściła i wyjechałam na tarkę, która była jeszcze delikatnie mokra. Wtedy obróciło mnie i uderzyłam w ścianę. Ta kontuzja pozbawiła mnie mojej mocnej strony, czyli przygotowania fizycznego, na które pracowałam bardzo mocno. Od tej pory musiałam zmagać się nie tyle z rywalami, ile ze samą sobą i moją nową słabością. Musiałam nauczyć się hamować lewą nogą. Przeszłam ekstremalny, przyspieszony proces rehabilitacji. Korzystałam ze specjalnego urządzenia, które nazywa się Exogen i działa na zasadzie fal elektromagnetycznych. Przyspieszają one gojenie się kości. Jadłam też zimne nóżki produkcji mojej babci, przeróżne witaminy i suplementy. Wszystko po to, aby przyspieszyć proces gojenia. W sumie udało mi się to, ponieważ po niepełnych trzech tygodniach odstawiłam kule. Dzięki temu nie opuściłam żadnego wyścigu. Jednak nie da się w tak krótkim czasie odzyskać stuprocentowej sprawności. Noga szybciej męczyła się podczas wyścigu. To zdarzenie nauczyło mnie pokory i siły.
BM: Po tym, co mówisz, wnioskuję, że jesteś naprawdę “charakterną” dziewczyną. Osiągnęłaś naprawdę dużo w wyścigach, szczególnie biorąc pod uwagę Twój młody wiek. Jeżeli nie jest to tajemnicą, to jakie jest twoje największe marzenie związane z karierą?
GR: Moim największym marzeniem są starty w serii DTM (Deutsche Tourenwagen Masters). Jest to najbardziej prestiżowa seria wyścigowa samochodów turystycznych w Europie. Taka Formuła 1 w klasie samochodów turystycznych.
BM: Co najbardziej lubisz robić w wolnym czasie, jak sezon się skończył?
GR: Wśród kierowców mówi się, że ostatni dzień sezonu jest pierwszym dniem nowego sezonu. Tak naprawdę nie mam wiele czasu na odpoczynek. Tuż po zakończeniu sezonu rozpoczynają się negocjacje na przyszły rok oraz podpisywanie nowych kontraktów. Nie rezygnuję też z treningów. Na siłowni spędzam czas kilka razy w tygodniu. Ostatnio angażuję się bardziej w firmę rodzinną, rozkręcam swój autorski projekt. Gdy jednak naprawdę mam tę chwilę wolnego, lubię spotykać się z przyjaciółmi, nadrobić towarzyskie zaległości. Uwielbiam też chodzić do kina.
BM: Przejdźmy teraz do tematów związanych z zegarkami, bo od pewnego czasu są również nierozłącznym elementem Twojego życia. Obecnie jesteś ambasadorką firmy Epos. Co skłoniło Cię do tej współpracy?
GR: Zawsze lubiłam mieć nadgarstek ozdobiony pięknym zegarkiem. Chyba większość kobiet tak ma? Dlaczego akurat Epos? Ponieważ poza tym, że prezentują bardzo dobrą jakość, są po prostu w moim stylu. Dla mnie ambasadorowanie takiej marce to czysta przyjemność.
BM: Czy przed nawiązaniem współpracy interesowałaś się zegarkami?
GR: Tak jak powiedziałam wcześniej, od zawsze podobały mi się zegarki. Jednak od kiedy zostałam ambasadorką i poznałam ten świat od wewnątrz, bardziej postrzegam te przedmioty, jako małe dzieła sztuki, niż tylko produkt.
BM: Podoba mi się to, co mówisz. Czy masz jakiś konkretny styl zegarków, który preferujesz najbardziej?
GR: Uwielbiam zegarki z widocznym mechanizmem. Uważam, że świetnie pasują do motorsportu. Epos ma takie w swojej ofercie i są to właśnie te, po które sięgam najchętniej. Obecnie noszę model 3403 OH. Zasadniczo preferuję zegarki raczej masywne.
BM: Na zdjęciach zawsze masz czasomierz na nadgarstku. Widziałem już ich całkiem sporo. Ile sztuk udało Ci się uzbierać do tej pory ?
GR: Myślę, że naliczyłabym ich około 15.
BM: To całkiem niezły rezultat, nie jeden mężczyzna nie ma takiej kolekcji. Było mi niezmiernie miło porozmawiać z Tobą. Życzę Ci kolejnych sukcesów sportowo-zawodowych oraz sukcesywnego powiększania, i tak już, imponującej kolekcji.
GR: Dziękuję, mi również było miło.