Solidność, niezawodność i funkcjonalność – tak w trzech słowach można scharakteryzować wszystkie zegarki wyprodukowane przez tę właśnie firmę. Oprócz wspomnianej jakości, łączy je również jedna ważna cecha. Producent wychodzi z założenia, że zegarki mają być proste w swojej konstrukcji oraz niezwykle czytelne.
Dzięki temu świetnie nadają się na tzw. „tool watch”. Nie zapomniano przy tym o zwykłych zjadaczach chleba, którzy potrzebują solidnego zegarka na co dzień. Właśnie w ten profil idealnie wpisuje się nasz główny bohater, model Maverick, który jest fuzją elegancji i wspomnianej wcześniej funkcjonalności.
Zegarek, który dostałem do recenzji na pierwszy rzut oka wygląda bardzo niepozornie. Jednak przy dokładnym zapoznaniu oraz zestawieniu go z konkurencją, sytuacja ulega znacznej zmianie. Oczywiście na korzyść Mavericka. Czasomierz skrojono tak, aby był jak najbardziej uniwersalny i trafił do jak najszerszej grupy odbiorców. Stąd jego bardzo zachowawczy wygląd. Spoglądając na niego mam nieodparte wrażenie, że projektanci mocno inspirowali się nurkowaniem.
Zacznijmy od tarczy, bo to właśnie na nią będziemy najwięcej spoglądać. Jest ona bardzo prosta i przejrzysta. Znalazły się na niej jedynie niezbędne elementy układu wskazań. Na antracytową, pięknie opalizującą tarczę, naniesiono indeksy godzinowe, które przełamano dwiema cyframi arabskimi 3 i 9 oraz logiem usytuowanym na godzinie 12. Wygląda to bardzo estetycznie. Na plus zasługuje również usytuowana centralnie skala 24godzinna. Jest to niezwykle praktyczne rozwiązanie, a dodatkowo nadaje tarczy głębi.
Na godzinie szóstej znalazło się okienko datownika. Srebrzyste indeksy oraz wskazówki (godzinowa i minutowa), zostały wypełnione substancją luminescencyjną, więc z odczytem wskazań, w złych warunkach oświetleniowych, problemu nie będzie. Wskazówka sekundowa jest koloru czerwonego i ładnie odznacza się na antracytowym tle tarczy.
Tytułowy model został wyposażony w matową kopertę wykonaną ze stali szlachetnej o bardzo rozsądnej, jak na dzisiejsze czasy, średnicy, liczącej sobie 43 milimetry. Nie muszę chyba dodawać, że jest to stal szlachetna L316, także co do jej jakości nie mam zastrzeżeń. Wracając do obudowy czasomierza, „uzbrojono" ją w jednokierunkowy, obrotowy pierścień znany nam doskonale z zegarków przeznaczonych do nurkowania.
Jednak w tym miejscu muszę wszystkich zasmucić - Maverick oprócz wyglądu, nie ma nic wspólnego z tym tematem. Fakt ten jest podyktowany wodoszczelnością wynoszącą jedyne 100 metrów oraz brakiem zakręcanej koronki. Biorąc pod uwagę, że Maverick nie miał być w zamyśle zegarkiem przeznaczonym do profesjonalnego nurkowania, a jedynie stylizowanym na taki, to powyższe parametry są jak najbardziej w porządku.
Karbowany pierścień został utrzymany w tej samej kolorystyce co tracza, a na jego powierzchnię naniesiono skalę minutową. Zegarek ma tak ukształtowane mocowanie bransolety do koperty, że dobrze leży na nadgarstku. Stosunkowo niewielka wysokość koperty zapewnia nam wysoki komfort w codziennym użytkowaniu.
Maverick napędzany jest przez mechanizm z automatycznym naciągiem sprężyny ETA 2824-2, który legitymuje się 38 godzinną rezerwą chodu i pracuje z częstotliwością 4 Hz. Jego pracę możemy obserwować przez transparentny dekiel. Niestety mechanizm wygląda troszeczkę surowo. Szkoda, że firma nie pokusiła się o bardziej wysublimowane wykończenie werku.
Zegarek został dostarczony do mnie w wersji na solidnej, stalowej bransolecie z zapięciem zatrzaskowym w matowym wykończeniu. Ważną informacją, z mojego punktu widzenia jest ta, że producent przewidział dodatkowe modyfikacje w postaci paska kauczukowego, który jest mi znacznie bliższy.
Reasumując Victorinox Maverick jest naprawdę godnym polecenia zegarkiem dla wszystkich, którzy szukają czasomierza solidnie wykonanego oraz uniwersalnego, na co dzień. Cena wynosząca 3990 zł wydaje się być uczciwą za to, co otrzymujemy. Dodatkowym atutem na tle konkurencji jest również fakt, iż wszystkie zegarki Victorinox są objęte 3 letnią, międzynarodową gwarancją.